MANIFEST DO ARTYSTÓW
O SZTUCE W DUCHOWOŚCI
NIE WIEMY CO ROBIMY
Nie wiemy po co to robimy
Nie wiemy komu ma to służyć
Nie wiemy co inni mieliby z tym zrobić
Nie wiemy po co w ogóle są nam inni w tym wszystkim
Co więcej, cynicznie stwierdzamy, że nas to nie obchodzi
Wykręcamy się, że (przecież) bezinteresowność
Że - czy ja muszę widzieć
Że - przegadanie to zbrodnia
wypada więc milczeć
Ale nie jest to milczenie skondensowane i znaczące
Milczenie jest po prostu jedynym, co ratuje od konfrontacji z pustką
DALEJ
Nie rozumiemy co wypisują kuratorzy, bo nie ma to związku z niewiedzą twórców
Nie rozumiemy kuratorskich prób poszukiwania sensu w tej pustce, bo sami przecież unikamy takiej konfrontacji
Używamy słów typu “przeintelektualizowany”. Jakby coś w ogóle mogło być prze-znaczące albo prze-istotne.
Na wszelki wypadek więc nie komunikujemy
Kuratorzy nie wiedzą co zrobić z naszym nie komunikowaniem
Komunikat zdezorientowanego widza trafia w próżnię
Sztuka staje się zjawiskiem marginalnym
A my, odpychając namysł nad tym, co kluczowe,
coraz bardziej nie wiemy, że nie wiemy
A JA (I PRZECIEŻ NIE TYLKO JA) POTRZEBUJĘ ROZUMIEĆ
Potrzebuję oddziaływać i pogłębiać moje rozumienie siebie i świata
Potrzebuję czuć, że dzieje się tak również u odbiorcy i przez to uczestniczymy w czymś istotnym, czymś najbardziej fundamentalnym dla bycia człowiekiem.
I wiem, że jest to paląca potrzeba sporej części społeczeństwa, jednak zerwany został narracyjny pomost, przez który to wzajemne porozumienie może w ramach sztuki nastąpić
(Skalę tego zerwania opisuje chociażby druzgocący raport “Wizualne niewidzialne”, wydany przez naszą akademię)
DLATEGO POSTANOWIŁAM TEN POMOST ZBUDOWAĆ. CHOĆBY DLA SIEBIE I DLA TYCH, KTÓRZY CHCIELIBY UCZESTNICZYĆ
A więc:
Według mojego rozumienia zjawisko sztuki nie tylko jest podstawą, ale i w całości wyczerpuje naturę przeżyć duchowych. Są też oczywiście i inne funkcje sztuki, jak na przykład rozrywka, zabawa, przyjemność z designu etc. Uważam, że na te potrzeby dużo lepiej potrafią odpowiedzieć inne gałęzie kultury i przemysłu, a jeżeli dla sztuk wizualnych zostało istotne miejsce w społecznym ujęciu to jest to właśnie duchowość.
Przez przeżycia duchowe rozumiem pogłębione doświadczanie: świadomości istnienia „drugiego”, własnej egzystencji „wobec”, odczuwanie złożoności, prostoty i sprzeczności świata, rytuału, narracji, trwogi, tajemnicy, dasein, katharsis, tej specyficznej mieszanki myślenia, czucia i bycia „tu-oto”, która dopiero dalej może podlegać metanamysłowi.
Dlatego tak ważna jest świadomość twórcy, świadomość odbiorcy i świadomość tego, co dzieje się na styku tej relacji poprzez twórczość.
I oczywiście - bardzo wielu artystów przyznawało sztuce status wstępu do duchowości, ale zawsze odbywało się to w aspekcie przejawiania, a nie radykalnej redukcji. Redukcji, która przywracałaby pełną wartość i piękno, że przekaz płynie od człowieka
do człowieka i to w tym symbolicznym spotkaniu kryje się głębia i „tajemnica” naszych duchowych przeżyć (jest to duchowość w pełni ateistyczna).
Problem w obecnej sytuacji sztuki jest jednak taki, że owa wymiana symboliczna nie może się odbyć, jeśli odbiorca nie wie, że odbyć się ona w danym miejscu może. Człowiek religijny stojąc przed ołtarzem otwiera się, żeby to co widzi, uruchomiło w jego głowie spektrum doświadczeń. Dokładnie takiego samego otwarcia i uważności wymaga kontemplacja moich koncepcji ołtarzowych, tyle, że bez pogwałcenia bazowej logiki w myśleniu o metafizyce.
Sztuka może być tą specyficzną przestrzenią społeczną, która wymyka się kategoriom prawdy, jednocześnie manifestując prawdę samego swojego istnienia, poprzez zanurzenie odbiorcy w doświadczeniu.
Tymczasem wieloletnie zrośnięcie narzędzi sztuki z religią, doprowadziła do pozornie nierozerwalnego połączenia przeżyć duchowych z koniecznością specyficznego orzekania o ontologicznej naturze świata.
Nawet, kiedy sztuka zaczęła odłączać się od religijnej służby, nie odzyskała powszechnego prawa do duchowości, a jedynie do przeżyć estetycznych, a potem także rozrywki, która zdominowała przyczynę odwiedzania przybytków kultury. Rozrywka z natury upraszcza obraz świata, dostarcza pewnej dozy przyjemności, a w ekstremalnych przypadkach olbrzymich wyrzutów dopaminy, zatapiając widza na wiele godzin w odpłynięciu i błogostanie zawieszenia. Nastawienie na głębię przeciwnie - wymaga wysiłku poznawczego. Samo postrzeganie sztuki jako potencjalnie duchowej przestrzeni, może otworzyć na bardziej skomplikowane i złożone doświadczania. Taki wysiłek w zamian daje na przykład: zwiększenie świadomości miejsca w świecie, otwiera na “stanie w wietrze myśli”, zwiększa empatię i sprawia, że możemy nasze postawy konfrontować ze spojrzeniem “drugiego”.
“No i co z tego?” - pytają niektórzy twórcy.
Z tego wynika poważny problem, w postaci braku świadomości odbiorcy.
A często także i samego twórcy.
Jeśli nie ma świadomości, to nie ma płaszczyzny komunikacyjnej.
Płaszczyzny, na której może odbyć się doświadczanie.
I zadaniem sztuki, a zwłaszcza samych samych artystów jest, żeby tę płaszczyznę stworzyć. Jeśli tego nie robią, z pomocą przychodzą kuratorzy.
Jakim skutkiem? Widzimy sami.
A może jestem w błędzie? Może gdzie indziej należy upatrywać przyczyn kryzysu?
A może nie przeszkadza nam, że sztuka nie jest już istotnym elementem debaty społecznej i (poza znakomitą mniejszością), nie bierze udziału w kształtowaniu wrażliwości i świadomości.
Musi być chociaż garstka artystów, która w braku tego pomostu ze społeczeństwem dostrzega problem.
A Wy?
Czy podlegacie neoliberalnemu mitowi, zgodnie z którym postanowiliście zająć się własnym ogródkiem i nie porywać na myślenie o społeczeństwie i wymiarze uniwersalnym? Nie przeszkadza wam marginalność sztuki w obecnym kształcie?
Czy tak mało wierzycie we własną twórczość, że na wszelki wypadek wolicie nie myśleć o jej oddziaływaniu?
Czy może boicie się, że kiedy zaczyna się myślenie o oddziaływaniu to kończy się bezinteresowność?
Rozmawiajmy,
Dziękuję.